Pozwolenie na budowę
Zmiany w projekcie i dostosowanie do warunków gruntowych poszły w miarę gładko. 25 sierpnia zadzwonila do mnie Pani architekt, że odebrała decyzję ze starostwa. Tradycyjnie nie obyło się bez nerwowych chwil. Któregoś dnia odebrałem od niej telefon z pytaniem, kiedy jej dostarczę miejscowy plan zagospodarowania przestrzennego. Zmroziło mnie w jednej chwili choć był to upalny środek lipcowego dnia. WTF? Pzecież zostawiłem Pani cały komplet papierów. Taaaak? Na pewno? Tak! Na pewno! No to poszukam.
Po godzinie telefon. Nie ma. Dokumenty rozpłynęły się. Sprawdzono całe biuro i nie ma. Pytanie, kiedy mogę podjechać do gminy po kolejny egzemplarz? Tu zmroziło mnie po raz drugi. A może miałem gorące poty? Nie pamiętam. W każdym razie odpowiedź była jedna. W Koninie będę za 2 tygodnie. Cisza. No to Pani architekt: to ja spróbuję załatwić to sama w gminie. Powodzenia. Gmina, gdzie Panie są żywcem wyjęte z lat 70 ubiegłego wieku. Nie wyglądem tylko mentalnością i poziomem obsługi, rzecz jasna. Gdzie na głupie wydrukowanie papierka z uchwały trzeba czekać 2 tygodnie. Z lekka byłem załamany.
I stał się cud. Na drugi dzień zadzwoniła do mnie Pani Architekt i dumnym głosem rzekła, że wszystko załatwiła. Nie wiem jak to zrobiła ale była skuteczna.
Skoro były już wszystkie papiery trzeba było stanąć do walki z krwiopijcami, wyzyskiwaczami kapitalistycznymi - bankami wszelkiej maści.